Podziwiam mamy, które pracują, opiekują się dziećmi, piszą blogi i robią tysiąc innych rzeczy. Ja jak widać nie miałam czasu nic napisać oraz na wiele innych rzeczy. Po powrocie do domu tuliłyśmy się, nosiłyśmy na rękach, bawiłyśmy. Cała reszta robiona była w biegu. Ale zacznę od początku.
Poniedziałek ? powrót do pracy. Cały dzień stresu. W domu Gabrysia pod świetną opieką w sile babci i zaprzyjaźnionej ciotki Emi. W między czasie kontrolne odwiedziny dziadka i wujka. Po ośmiu godzinach biegłam do domu a tu Lelek przywitał mnie obrażoną miną. Do tatusia, którego w domu nie ma tyle samo godzin śmiała się, gadała a do mnie nic. Foch i obraza. Babcia niesamowicie dzielna nie pokazywała strachu, ale doniesiono mi, że w większości czasu nosiła Lelka na rękach co skutkowało pogięciem i bólem kręgosłupa. Oczywiście dla mnie o tym nie wspomniała. I mimo drobnej biegunki, która utrzymywała się od piątku wszystko było dobrze.
Wtorek-coraz lepiej zarówno w pracy jak i w domu. Babcia mniej wystraszona, ja bardziej spokojna.
Środa-dolegliwości żołądkowe jakby zażegnane. Gabrysia nie foszy się już na mnie a babcia coraz pewniejsza siebie i swoich umiejętności opiekuńczych. Pierwsza od kilku dni rehabilitacja, którą Gabrysia zniosła bez najmniejszego marudzenia.
Czwartek-mama i tata w domku i wizyta w Olsztynie. Gabrysia dzielnie zniosła wizytę w szpitalu dziecięcym, a w drodze do samochodu mama pokazała z bliska śnieg.
Wszystko cudownie do wieczora. Bo tu zaczyna się dziać coś niedobrego. Wieczorem wystąpiła podwyższona temperatura i dzidzia nasza większość nocy była jakaś niespokojna. Po paracetamolu temperatura spadła i nie widać jej było aż do dzisiaj.
Piątek-tatuś w domu, matka szaleje z nerwów i złości, a musi pracować. W związku z temperaturą i podwyższonym tętnem tatuś zadzwonił do naszego pediatry. Bez oglądania Dzidziusia orzekła, że szpital to według niej konieczność. Ja więc obdzwoniłam pół miasta żeby znaleźć pediatrę który zechce przyjechać i zbadać Gabrysię i co? Przyjechał po znajomości internista (żaden pediatra nie chciał nas odwiedzić), który stwierdził, że trzeba położyć się na oddział. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy na izbę przyjęć. A tam po gazometrii pediatra dyżurujący stwierdził, że jednak może lepiej poleczyć się w domu. I bądź tu człowieku mądry. Jeden karze, drugi odradza. A my pomimo stresu próbujemy nie zwariować i podjąć najwłaściwszą decyzję.
Dziś sobota i tu z kolei ja witałam się z lekarzem, ale to już jest mało istotne. W badaniach wyszło również, że jednak jest jakaś bakteria, ale jaka dowiemy się jutro. Do tego czasu leczymy się sami, ale nie potrafimy poradzić sobie z brakiem apetytu. Wszystko, co nie jest mlekiem, zostaje wyplute, opłakane i spotyka się z zaciśniętą buzią. Stan Lelka wydaje się jednak w miarę dobry, więc cierpliwie czekamy na wyniki i modlimy się o spokój i zażegnanie wirusa.
Przed nami kolejny tydzień przyzwyczajania się do nieobecności mamy. Mam nadzieję, że obejdzie się bez szpitala i innych kłopotów.
Zamieszczam jeszcze zdjęcie Lelka, bo nie mogę przestać się chwalić jej urodą:) Jest to zdjęcie z przedostatniej wizyty w szpitalu dziecięcym w Olsztynie. Są to czasy zamierzchłe, bo Mała podróżowała jeszcze w starym foteliku i pięknie wszystko zjadała.
I jeszcze taka dygresja: czytałam kiedyś na blogu mamy, dziecka chorego na SMA1 (tylko ze względu na sklerozę nie pamiętam, który to był blog), że mama zapomniała o swoich urodzinach. Myślałam sobie jak to możliwe? I przekonałam się na własnej skórze, że jednak możliwe. Wczoraj miałam urodziny i gdyby nie smsy to z tego stresu przeoczyłabym tą datę. Wszystkim pamiętającym dziękuję. A swoją drogą to w tym wieku obchodzi się chyba już tylko imieniny:)
5 Responses to Podsumowanie tygodnia.